Nie będę udawał, że nie wiem co najprawdopodobniej przykuwało uwagę moich rodaków, tuszę że także czytelników OE, w zakończonym właśnie tygodniu. Nie mam wątpliwości, że w kraju tym ogniskującym uwagę sporej ich liczby wydarzeniem był serial „taśmowy”, iluminowany jeszcze relacjami z nieproszonej wizyty prokuratorów i funkcjonariuszy ABW w redakcji tygodnika „WPROST”, a ze świata – bezsprzecznie – pierwsze mecze na brazylijskim Mundialu. Zapyta ktoś, co to ma wspólnego z deklarowaną przeze mnie wielokrotnie linią redakcyjną skupiania się na edukacji?  Nie mam wątpliwości, że w obu przypadkach związki takie są, i to – niestety – z negatywnymi dla procesów wychowawczych skutkami.

 

Nie trzeba chyba przekonywać, jak bardzo rujnującym dla spójnej wizji świata ludzi dorosłych jest ten, nie mam wątpliwości że wywołany jedynie dla osiągnięcia doraźnych celów  politycznych, serial podsłuchowy. Jednak nie zamierzam włączać się w nurt dyskusji o tym co jest większym złem: treści podsłuchanych rozmów czy sam fakt nielegalnych podsłuchów, kto i po co to nagrywał, kto i dlaczego upublicznił te nagrania w tym a nie innym momencie, gdyż niezależnie od możliwych odpowiedzi „mleko już się wylało”! Przegramy na tym wszyscy, bo tak czy siak pogłębi się ogólny brak zaufania do polityki i polityków, a nasi wychowankowie, uczniowie, w jeszcze mniejszym niż to było dotąd procencie będą zainteresowani udziałem w mechanizmach demokratycznego państwa.

 

A co z meczami w Brazylii? Stamtąd także nie zawsze płynie pokrzepiający przekaz. Co prawda młodzi ludzie mogą na własne oczy zobaczyć, że w sporcie możliwe jest wszystko – nawet wyeliminowanie wielkich i zamożnych faworytów przez lekceważone wcześniej reprezentacje małych i niebogatych krajów, to jednak zdarzają się tam sytuacje, gdy mecz wygrywał sędzia, a nie skutecznie walczący na boisku piłkarze. Dlatego skupię się na tym, co dzieje się aktualnie na naszych szkolnych „boiskach”.

 

Właśnie uświadomiłem sobie, że dobiega końca już dziewiąty rok szkolny, w którym nie muszę prowadzić  posiedzeń rady pedagogicznej i  powoływać składów komisji dla przeprowadzenia egzaminów klasyfikacyjnych, poprawkowych i sprawdzających. A że w czasach gdy to musiałem robić dyrektorzy szkół rzadko byli zwalniani z obowiązku prowadzenia zajęć dydaktycznych,  przeżywałem także wszystkie, tak dobrze znane nauczycielom, zabiegi i „podchody” uczniów, którzy dopiero na finiszu chwytają się wszystkich możliwych i niemożliwych sposobów, aby poprawić, już właściwie ustaloną –  zwłaszcza tą niedostateczną – ocenę końcoworoczną.

 

Nie powiem, że tęsknię do tamtych chwil, ale przypomniałem sobie o tych „atrakcjach” zakończenia roku szkolnego po lekturze postu na blogu  Dariusza Chętkowskiego, zatytułowanego Dziennik elektroniczny rządzi. I zastanawiam się, czy to lepiej, czy gorzej mają teraz nauczyciele z  wystawianiem ocen. Oto fragment tego tekstu:

 

Dziennik elektroniczny wyparł dzienniki papierowe. Są tego skutki, nieraz dramatyczne. Maszyna np. podpowiada, jaką ocenę powinien otrzymać uczeń. Człowieka można przekonać, aby podwyższył stopień, ale z bezduszną maszyną się nie dyskutuje. Czwórka na przykład zaczyna się od 3, 51, a kończy się na 4, 50. Od 4, 51 zaczyna się piątka itd.

 

Gdy istniał dziennik papierowy, można było z nauczycielem dyskutować. Odkąd rządzi dziennik elektroniczny, dyskusja nie ma sensu. Belfer nic nie może. Ale maszynę też można przechytrzyć, trzeba tylko wiedzieć jak.

 

Widać Belferbloger wsadził kij w mrowisko, bo po dwu tygodniach od tego wpisu można pod nim przeczytać 35 komentarzy. Dominującym nurtem tej wymiany poglądów był spór o to, czy faktycznie tak jest, jak to napisał kolega Dariusz, że „.Belfer nic nie może” , czy wręcz przeciwnie, jak sformułowała to „nauczycielka” w komentarzu z 20 czerwca:

 

Bzdury tu wypisujecie, to nie dziennik wystawia ocenę tylko nauczyciel, a dziennik określa jedynie średnią arytmetyczną lub ważoną z ocen, co nie jest jednoznaczne z wystawioną oceną, ponieważ system nie zabrania wystawienia innej oceny niż ta, którą sugeruje. Dziennik elektroniczny nie jest złem, jest dobrym narzędziem zarówno dla rodziców jak i uczniów, którzy mogą podglądać swoje oceny z każdego miejsca, jeśli tylko posiadają dostęp do internetu.”

 

Kropkę nad i postawiła „Pelasia” w ostatnim komentarzu z 21 czerwca: Co za głupota! Nauczyciel ma decydujący głos, a nie komputer!

 

Też tak uważam, ale dodam od siebie, że e-dziennik to także szansa na większe zobiektywizowanie ocen szkolnych. I narzędzie, zapobiegające oskarżeniu nauczyciela o to „że się uwziął”. Bo oceny przestały być „tajemnicą służbową”, a „kuchnia” ich ustalania jest jawna i online dostępna wszystkim zainteresowanym.

 

Za tydzień spotkamy się w „końcoworocznym” felietonie, w którym podejmę próbę dokonania bilansu sukcesów i niepowodzeń rocznego prowadzenia „Obserwatorium Edukacji”.

 

Włodzisław Kuzitowicz



Komentarze niedostępne