Archiwum kategorii 'Felietony'

 

Rozpocząłem pisanie tego felietonu wczoraj – 13 grudnia – w dniu drugiej rocznicy powołania rządu Donalda Tuska, w który tekę ministra edukacji otrzymała Barbara Nowacka. I z tego powodu postanowiłem nie zajmować Waszej uwagi i czasu jednostkowymi tematami – n.p. o „sukcesach MEN w reformowaniu kształcenia zawodowego” czyo  pomyśle wprowadzenia do systemu szkolnego „oceny funkcjonalnej”. Niechaj  komentują to inni, będący aktualnie praktykującymi nauczycielami szkół, w których te sprawy już się dzieją, lub w których będą zobligowani do realizacji owych pomysłów „centrali”.

 

Ja zaryzykuję recenzję – moją osobistą,  z punktu widzenia „ja jako były…” oraz jako niezależny od nikogo „obserwator edukacji” – dotychczasowego dorobku owej ekipy, kierującej szkolną edukacją od owego 13 grudnia z gabinetów przy Al. Szucha w Warszawie.

 

Nie chwaląc się – mam w recenzowaniu działań ministrów edukacji już nieomal dwudziestoletnią praktykę. Po raz pierwszy wypowiedziałem się –jeszcze nie w formule felietonu, ale tekstu, opublikowanego 20 marca 2007 roku napierwszej stronie tygodnika „Gazeta Szkolna” – na temat reform ówczesnego ministra edukacji – Romana Giertycha, komentując jego wywiad, zamieszczony na łamach tego pisma przed tygodniem. Pozwoliłem sobie wtedy na ironizowanie wokół takiego fragmentu wypowiedzi pana ministra:

 

Przyszedłem do was (do ministerstwa), a wy nie poznaliście (się na) mnie!” To wiodący motyw wywiadu, jakiego udzielił minister Roman Giertych, który „GSz” opublikowała w numerze 10-11. […] Z wypowiedzi jawi się obraz Guliwera w krainie Liliputów. To my, obserwatorzy i recenzenci minionych 300 dni działań ministra jesteśmy małym ludźmi, którzy nie dorośli, aby docenić dzieło Wielkiego Reformatora.

 

Kilka tygodni później – 12 czerwca– ponownie na pierwszej stronie – opublikowano tam mój artykuł pt. „Rygor jako metoda na porażki systemu”. Ten obszerny tekst był o funkcjach szkoły, w konsekwencji kolejnych pomysłów ministra Giertycha na wprowadzenie obowiązku noszenia przez uczniów mundurków Kończył go taki akapit:

 

Bo szkoła nie jest własnością władzy. Jest emanacją społeczności w której i dla której ma funkcjonować. Szkoła nie jest zakładem pracy dla nauczycieli. Ale też nie morze stać się „królestwem dzieci”. I nie może być traktowana przez rodziców  jak zakład usługowy, do którego oddają swoje dzieci „do naprawy”. Powinna być ona wspólnym dobrem tych którzy tam przychodzą, aby się rozwijać, tych którzy ich tam wspierają ale i tych, którzy powierzyli jej swe najcenniejsze dobro – swoje dzieci.

 

Ale w tamtych latach, na łamach „Gazety szkolnej – w okresie od jesieni 2006 roku do roku 2011 – pisywałem regularnie felietony, pod stałym tytułem „Mój punkt widzenia”. Było tych felietonów ogółem 131 – aż do zamknięcia tego pisma – oczywiście, z przyczyn ekonomicznych.. I tam nie odpuściłem żadnej następnej ministrze edukacji, które przychodziły po Giertychu, bo nie warto tu wspominać kilkunastotygodniowego epizodu pana Legutko. Komentowałem tam działania, jak ją wówczas  promował nowy premier Donald Tusk, „genialnej kobiety” – Katarzyny Hall, ale także pomysły  jej następczyni – Krystyny Szumilas.  Aby nie zanudzać Was – przywołam jedynie kilka tytułów tych felietonów:

 

Z kadencji Katarzyny Hall:Majowe orędzie. Co z tego będzie?” – nr 15-16/2008,  „Golono – strzyżono, czyli dwie opinie o reformie”– nr 27/2008,  „Nauczycielskie dessintersement wobec reformy – nr 41/2009,  „Dwa szaga wpieriod – tri szaga nazad” – nr 7- 8/2011,  „Testament minister Hall?” – nr 13-14/2-11

 

Z kadencji Krystyny Szumilas: Czy zamienił stryjek siekierkę na kijek?” – nr 27-36/2011   , „O tym jak pani minister dobrymi chęciami piekło brukuje”– nr 37-38/2011.

 

A od chwili uruchomienia „Obserwatorium Edukacji” we wrześniu 2013 roku – o czym możecie przekonać się sami – nie odpuściłem żadnej osobie na fotelu ministra edukacji. A byli to : Joanna Kluzik-Roskowska, Anna Zalewska, Dariusz Piontkowski i niezastąpiony Przemyslaw Czarnek. No i – od dwu lat – Barbara Nowacka.

 

Przywołam tu jedynie te, zamieszczane w pierwszym okresie jej rządów w oświacie:

 

Już 13 grudnia 2025 r. zamieściłem  fragmenty pierwszego wywiadu ministry Nowackiej, w którym zadeklarowała, że skupi się na rozwiązaniu dwu podstawowych problemami: pierwszym są wynagrodzenia nauczycieli, zaś drugim – uwolnienie uczniów  od ciężkich plecaków, przeładowanych podstaw programowych i od prac domowych.

 

Dziś wiemy, ze obiecany wzrost wynagrodzeń o 30% miał miejsce, ale na tym podwyżki się skończyły. Pozostała jedynie waloryzacja… A o tym jak jest z owymi obciążeniami uczniów – Wy wiecie lepiej ode mnie. Bo o tym, że podjęła decyzję o usunięciu ze szkół przedmiotu „Historia i teraźniejszość” a jeszcze przed tym wymieniła wszystkich kuratorów oświaty nie warto wspominać, bo to żaden sukces, a – cytując klasyka – „oczywista oczywistość”!

 

Na początku stycznia 2024 roku informowałem, że MEN rozważy likwidację ocen cyfrowych z wf, plastyki, techniki i muzyki. Jak dotąd nic w tej sprawie nie zdecydowano.

 

8 stycznia, za „Gazetą Prawną”, poinformowałem, że ministra Nowacka  oświadczyła, iż będzie ustawa o rzeczniku Praw Ucznia. No i co?  Do dziś jrj nie ma. A dyskusje o rzeczcnikach nie kończą się…

 

12 lutego w materiale „MEN dało 7 dni  na prekonsultacje zmian podstaw programowych” poinformowałem o przygotowanym w MEN projekcie zmian w podstawach programowych niektórych przedmiotów, których konsultacja z ich przyszłymi realizatorami okazała się – fasadową. Bo jak inaczej określić tak krótki czas na ich przeprowadzenie?

 

O zapowiedziach kolejnych „zmian na lepsze” sami pamiętacie. I dobrze wiecie co z tego wszystkiego po tych dwu latach zostało zrealizowane.  Bo o projekcie „Kompas Jutra” nie muszę pisać – zrobili to lepiej ode mnie: prof. Roman Leppert  i  Jarosław Pytlak.

 

Od siebie dodam tylko, że coraz trudniej mi byś optymistą. Coraz trudniej mi znajdować w sobie wiarę, że dożyję takiej władzy państwowej w moim raju, która obsadzi urząd Ministra Edukacji nie osobą o mocnej pozycji w partii rządzącej, a kimś kto zna z osobistego doświadczenia realia systemu szkolnego (był nauczycielem, dyrektorem szkoły, kuratorem oświaty) ale kto ma także gruntowną wiedzę o europejskich i światowych systemach oświaty oraz o aktualnych wynikach badań naukowych o systemach szkolnych oraz o najnowszych badaniach psychologów i neurologów o procesach uczenia się, a przede wszystkim jest NAPRAWDĘ otwarty na konsultacje z ekspertami i praktykami, aby podejmować nie tylko „słuszną, bo moją” decyzję, ale decyzję WŁAŚCIWĄ !

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 



Dziś felieton jedynie na temat tego, co wydarzyło się „na moim podwórku”. Co nigdy nie miało miejsca przez minione  ponad 12 lat  redagowania przeze mnie „Obserwatorium Edukacji”. Jak stali czytelnicy wiedzą, zamieszczając materiały z różnych źródeł dokładałem wszelkich starań, aby były to instytucje, redakcje i osoby wiarygodne. Za taką osobę  – od początku gdy rozpocząłem zamieszczanie  wybranych tekstów z jego bloga – uważałem prof. Bogusława Śliwerskiego.

 

A było tak:

 

15 listopada 2015 roku, na stronie „Obserwatorium Edukacji” w materiale „Profesor Śliwerski  o tym, czy w IBE PIB dochodziło do konfliktu interesów”, zamieściłem post prof. Śliwerskiego, zatytułowany Czy jest konflikt interesów w IBE PIB ?”. Zajęty przez następne dni innymi tematami i wydarzeniami, o których informowałem czytających OE, o tym zapomniałem. Aż do 3 grudnia, kiedy to w godzinach popołudniowych otworzyłem moją pocztę internetową (do której adres jest udostępniony w nagłówkowej zakładce na stronie OE) zobaczyłem, że przyszedł post od nieznanego mi nadawcy < KDP S. Drzazga P. Przybyła Adwokacka Spółka Partnerska >

 

Już chciałem go wykasować (jak robię to nagminnie od nieznanych mi nadawców), gdy tknięty ciekawością „kto zacz” – otworzyłem go i nie wierzyłem własnym oczom, gdy przeczytałem – nie tylko wprowadzający tekst, ale zwłaszcza dwa załączniki.

 

Najważniejszym było tam polecenie, obwarowane informacją, że jego niewypełnienie będzie skutkowało odpowiedzialnością karną, abym wykasował tamten materiał z 15 listopada, a teraz zamieścił – podany w załączniku – tekst. Co niniejszym niezwłocznie wykonałem –  bo nie mam zamiaru odpowiadać za nie moje winy.

 

 

Gdy już wykonałem owo żądanie – z ciekawości – otworzyłem stronę bloga „Pedagog” i poszukałem pod datą 13 listopada 2025 roku, czy i kolega bloger także dostał takie żądanie i czy je karnie wykonał. Oto co zobaczyłem:

 

Zinterpretowałem tę sytuację jako przyznanie się prof. Śliwerskiego do napisania nieprawdziwych informacji o owym konflikcie interesów w IBE. W związku z tym postanowiłem bardzo ograniczyć informowanie o tekstach prof.. Śliwerskiego – jedynie do zamieszczania tych, w których opisuje on własne badania prowadzone w obszarze edukacji, lub pochodzące od innych pracowników naukowych, działających w polskich lub zagranicznych uczelniach wyższych.

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

P.s. 1  

 

Już po napisaniu tego felietonu pojawiła się w mojej głowie taka refleksja:

 

A może prof. Śliwerski  postąpił podobnie jak ja i skasował swój tekst „dla świętego spokoju”? Może jednak nie do końca były to informacje „wyssane z palca”?

 

Bo jeśli NAPRAWDĘ była to nieprawda, to czemu kierownictwo IBE nie zamieściło własnego sprostowania, popartego obiektywnie zweryfikowanymi faktami?  Dlaczego woleli wynająć – za nasze, podatników, czyli także moje i prof. Śliwerskiego pieniądze opłaconą – kancelarię adwokacką, aby nas zmusiła szantażem odpowiedzialności karnej do przeprosin za to, że ów tekst „zawierał nieprawdziwe informacje pomawiające Instytut Badań Edukacyjnych – Państwowy Instytut Badawczy w Warszawie”?

 

Jako niepoprawny optymista ciągle wierzę w polskie przysłowie, że prawda „jak oliwa zawsze na wierzch wypływa”…   [WK]

 

 

P.s. 2

 

Z tej całej sytuacji mam jednak drobną satysfakcję: Mam dowód, że moje „Obserwatorium Edukacji” jest znane nawet w Instytucie Badań Edukacyjnych – Państwowym Instytucie Badawczym ! [WK]

 

 

 



 

O „Kompasie Jutra” tylu już kompetentnych, doświadczonych i rozsądnych ludzi powiedziało, a jeszcze więcej napisało co o tym myśli , że ja– emeryt oświatowy z ponad dwudziestoletnim stażem –  nie podejmę się zabierać na ten temat głosu. Powiem tylko, że podzielam poglądy wszystkich autorów, które prezentowałem w minionym tygodniu na OE.

 

Nie dziwię się także decyzji prof. dr hab. Zbigniewa Marciniaka, który zrezygnował z kierowania oraz członkostwa w Radzie ds. monitorowania reformy oświaty przy IBN. Może tylko trochę dziwię się, że uczynił to dopiero teraz!

 

Natomiast z treści informacji o stanowisku KSOiW NSZZ „Solidarność” w sprawie decyzjo MEN nie moglem nie zauważyć, a teraz nie chcieć skomentować, tego fragmentu:

 

Solidarność oczekuje „zachowania sprawdzonego modelu edukacji”. Wyraża „sprzeciw wobec narzucanych Polsce rozwiązań ideologicznych, w tym praktykowanych pod hasłem uniwersalnego projektowania i obecnie realizowanej edukacji włączającej, które prowadzą do obniżenia jakości nauczania oraz przeciążenia nauczycieli”

 

W tych kilku linijkach zamieszczono przynajmniej dwa , zasługujące nie tylko na uwagę, ale także krytyczne potraktowanie, problemy. Tego drugiego – o edukacji włączającej, jako skutku narzuconych Polsce rozwiązań ideologicznych, nie podejmę – nie bardzo mam prawo występować „w tym temacie” w roli eksperta, Ale nie odpuszczę  tego apelu o „zachowanie sprawdzonego modelu edukacyjnego”.

 

Postanowiłem nie dociekać „co poeta miał na myśli” pisząc o owym sprawdzonym modelu – czy ten  tzw. „pruski”, czy ten w ramach którego mnie próbowano wyedukować – w czasach PRL, czy – co wydaje się najbardziej prawdopodobne – ten, który zaczęła tworzyć ówczesna ministra Zalewska, a po niej przejęli pałeczkę panowie: Dariusz Piontkowaki (przez 14 miesięcy) i przede wszystkim, przez kolejne  3 lata – Przemysław Czarnek…

 

Dzisiaj spróbuję „rozkminić” inną tajemnicę. A jest nią – z czego sobie wcześniej nie zdawałem sprawy – ujawnienie, kto podpisał się pod ową „Petycją Rady Krajowego Sekretariatu Nauki i Oświaty NSZZ „Solidarność” do Ministra Edukacji Narodowej”,  której 7 punkt ma właśnie taki tytuł: „Zachowanie sprawdzonego modelu edukacji”. I nie mam na myśli personaliów i pełnionego przez tą osobę  stanowiska – bo to wiadomo, iż pod ową petycją podpisał się Przewodniczący KSOiW NSZZ „Solidarność”  – dr Waldemar Jakubowski.

 

Bo okazało się, że nie tak łatwo, choć owym przewodniczącym został  4 lipca 2023 roku, dowiedzieć się gdzie i w jakiej roli w oświacie pracował, jakie są jego kompetencje, z czego, w jakiej uczelni i kiedy zrobił doktorat. Nie wierzycie? Wpiszcie w wyszukiwarkę jego imię i nazwisko i zobaczcie co się Wam pokaże,,,

 

Ja mam to doświadczenie już za sobą. Ale, jako że jestem spod znaku barana, to mnie jedynie wzmocniło w woli dotarcia do poszukiwanych informacji.

 

Pierwsze, co udało mi się znaleźć, to informacja w której szkole był – i nadal jest –  nauczycielem i czego tam uczy.

 

Nigdy byście nie zgadli. To Szkoła Podstawowa im. Ks. Jana TwardowskiegoChodlu – liczącej ponad 1300 mieszkańców wsi, położonej w województwie lubelskim, w powiecie opolskim. Jest on tam nadal na wykazie 38-ga  nauczycielek i nauczycieli,  jako  nauczyciel  języka  polskiego.

 

Nie udało mi się ustalić w jakiej uczelni został magistrem filologii polskie, ale za to odnalazłem informacje o jego doktoracie:

 

Źródło: www.pracownik.kul.pl

 

 

Powtarzam temat pracy doktorskiej:  „Tragiczność ‚nowego świata’ w prozie powieściowej Józefa Mackiewicza”.  Warto w tym miejscu słabiej zorientowanych w wykazie i dorobku polskich pisarzy XX wieku czytelników poinformować, kim był ów „bohater” tej rozprawy:

 

Józef Mackiewicz (ur. 19 marca?/1 kwietnia 1902 w Sankt Petersburgu, zm. 31 stycznia 1985 w Monachium) – polski dziennikarz, pisarz i publicysta. Jest znany przede wszystkim jako autor 6 wydanych na emigracji powieści, w większości osadzonych w realiach Wileńszczyzny okresu obu wojen światowych; […]  Mackiewicz był w PRL objęty zakazem cenzorskim i niemal do końca życia pozostawał całkowicie nieznany.[…] Głosy krytyczne wskazują na stronnicze przedstawienie rzeczywistości historycznej, chaotyczną konstrukcję powieści oraz na ich bardziej publicystyczny niż literacki charakter. […]

 

Więcej informacji o Józefie Mackiewiczu  –  TUTAJ

 

 

Zakończę ten felieton – nie kryję – ironicznym komentarzem:

 

Zdobywszy choć tych kilka informacji o Waldemarze Jakubowskim, kiedy już wiem, że na co dzień i z autopsji zna on Polskę nie tylko powiatową, ale i gminną, że doktoryzował się na KUL, że tam dogłębnie poznał z książek Józefa Mackiewicza „tragiczność ‘nowego świata’”, zaczynam rozumieć skąd u niego taka tęsknota  za „sprawdzonym modelem edukacji”…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Dzisiejszy felieton przeznaczam na wyjaśnienie powodów, dla których 19 listopada materiał, w którym zamieściłem  obszerne fragmenty tekstu, zamieszczonego na  portalu „Strefa Edukacji”i zatytułowanego „Każda decyzja wywołuje burzę. Wiceminister odpowiada krytykom reformy edukacji” opatrzyłem tytułem:Choć burza huczy wkoło nas…, … karawana idzie dalej!”.

 

Nie muszę chyba wyjaśniać, że nie tylko z powodów techniczno-redakcyjnych (tytuł nie może być za długi, bo się nie zmieści) nie cytowałem tych starych przysłów w pełnym brzmieniu. Liczyłem, że czytający sami sobie dopowiedzą i będą wiedzieli na jakie aspekty relacjonowanej tam wypowiedzi wiceministry Katarzyny Lubnauer chciałem zwrócić ich uwagę.

 

Skojarzenie z tymi właśnie przysłowiami miałem  po przeczytaniu tych słów:

 

Katarzyna Lubnauer zwróciła uwagę, że edukacja – podobnie jak zdrowie – jest obszarem, z którym wszyscy mają osobiste doświadczenia. Jej zdaniem właśnie stąd bierze się powszechne przekonanie, że każdy wie najlepiej, jak szkoła powinna funkcjonować.”

 

Rzecz w tym, że to jedynie fragmentaryczny obraz źródeł krytyki projektu ministerialnej reformy edukacji, znanej jako „Kompas Edukacji”. Wszak wszyscy znamy, prezentowane na blogu „Wokół Szkoły” poglądy na ten temat wieloletniego dyrektora zespołu szkół STO na Bemowie – Jarosława Pytlaka, teksty autora bloga „Pedagog”, wieloletniego przewodniczącego  Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN – profesora Bogusława Śliwerskiego, a także przed kilkoma dniami zamieszczony na fejsbuku tekst prof. Romana Lepperta – którego tutaj przedstawiać nie muszę.  

 

Przywołałem tylko te trzy przykłady opublikowanych, krytycznych, stanowisk wobec tej reformy, gdyż ich autorzy, to osoby z niekłamanym autorytetem i niekwestionowanymi kompetencjami do opiniowania zagadnień dotyczących edukacji. I nie są to owi „każdzi”, którzy „wiedzą najlepiej, jak szkoła powinna funkcjonować.” Ale są niezależnymi ekspertami, którzy nie należą do klakierów ekipy kierującej od prawie dwu lat polską oświatą.

 

A ta pewność siebie u zarządzających, która każe im  – mimo owego „psów szczekania” iść z tą karawaną dalej, bierze się z pozytywnej aury, którą wokół tego projektu roztaczają życzliwe tej ekipie środowiska, uchodzące także za ekspertów.

 

Najnowszym przykładem tego jest konferencja, która w minioną środę, pod nazwą „WIEM, UMIEM, DZIAŁAM”, odbyła się Warszawie, w Instytucie Biocybernetyki i Inżynierii Biomedycznej PAN. Nawiasem mówiąc to ciekawe posunięcie pijarowe, że – choć organizatorem konferencji była „przybudówka” MEN – IBE PIP, a  sztandarowymi prelegentami byli: prof. Maciej Jakubowski i  dr Tomasz Gajderowicz, to nie odbyła się ona w owym ministerialnym centrum opiniodawczym!

 

Aby nie poprzestać tylko na tych dwu środowiskach muszę jeszcze przywołać także inne, niezależne od MEN, inicjatywy, które za swój główny cel także stawiają zreformowanie polskiego systemu szkolnego i stosowanych tam metod kształcenia. Przywołam ty jeden przykład –także z ostatnich dni. Bo 14 listopada w Katowicach, odbyła się  konferencji „A właśnie, że się da!”, która zgromadziła 540 uczestników. Jest to dowód na to, że odnowa polskiej szkoły nie musi odbywać się w drodze kolejnych, rewolucyjnych, ustaw i rozporządzeń, ale może się stawać oddolnie. Jak tam powiedziano –  „bo zmiana zaczyna się od ludzi”.

 

Kończę ten felieton takim wnioskiem:

 

W systemach edukacji działa ta sama, stara maksyma: „Nie od razu Kraków zbudowano”. Bo edukacja, to żywy organizm, który potrzebuje lat, aby mogły, stopniowo, zanikać stare nawyki i – bez szkody dla uczniów – być zastępowane nowymi, dostosowanymi do wyzwań przyszłości, sposobami stymulowania i wspomagania rozwoju i kompetencji uczniów.

 

Bo tu nie do zaakceptowania jest metoda radykalnych urbanistów: „Zburzyć stare zabudowania i na ich gruzach postawić nowoczesne gmachy!”

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



 

Po przejrzeniu tekstów, jakie zamieszczałem na OE minionego tygodnia, tylko jeden spowodował moją chęć dodania na ten temat czegoś od siebie, A był nim ten z 13 listopada – o bardzo małej liczbę uczniów, którzy uczęszczają na lekcje ministerialnego hitu, jakim jest nowy przedmiot – NIEOBOWIĄZKOWY – „edaukacja zdrowotae”.

 

Teraz napiszę na ten temat – na zasadzie utrwalenia kolejnych etapów moich na ten temat rozważań.

 

Pierwszym była hipoteza, że liczba uczniów na EZ w poszczególnych województwach była odwrotnie proporcjonalna do liczby uczniów na lekcjach religii. Niestety – mimo moich poszukiwań nigdzie nie znalazłem informacji o tym jaki jest procent uczniów uczęszczających na religię w poszczególnych województwach, Zobaczcie co pojawi się po wpisaniu w wyszukiwarkę „Ilu uczniów polskich szkół chodzi na religię – w procentach – wg  województw”. Jedynie z cząstkowych informacji (najwięcej dotyczy Łodzi) wynika, że jest to niespełna 40%/. Czyli niewiele więcej niż na wychowanie zdrowotne….

 

Drugim pomysłem było sprawdzenie korelacji wskaźnika uczęszczania na EZ w poszczególnych województwach z procentem wyborców PO i PiS, którzy głosowali na nie w wyborach 2023 roku. I to był pomysł zabójczy. Przy mojej coraz mniejszej sprawności pracy redakcyjnej, zrobienie takiego zestawienia, aby można było te wskaźniki porównać, zajęło mi bardzo wiele czasu.

 

Dlatego ten felieton skończy się na takich oto, treściwych wnioskach:

 

1. Choć daje się zauważyć „generalną” zależność, polegającą na tym, że najmniej jest uczniów na tych lekcjach w województwach, w których owe wybory wygrali kandydaci z list PiS-u, to nie ma tak wyraźnego związku frekwencji z wynikami wyborów na korzyść PO.

 

2. Skoro nawet w województwach, w których większość stanowią wyborcy PO uczęszczanie na lekcje „edukacji zdrowotnej” nie cieszy się popularnością, to jedynym wytłumaczeniem może być tylko zła strategia, jaką MEN przyjęło dla wdrożenia tego przedmiotu.

 

I to by było na tyle! Odsyłam do załącznika:

 

 

Włodzislaw Kuzitowicz

 

 

Z A Ł Ą C Z N I K

 

                                                Uczestniczących           Partie które w wyborach 2023 r

    Województwo                     w lekcjach EZ *           wygrały w tych województwach**

 

1 Wielkopolskie . . . . . . . . . . . . .  38,59%                   (31,1%)                 [6] 36,5%

 2 Lubuskie . . . . . . . . . . . . . . . . . 38,31%                    (24,4%)                 [3] 42,0%.

 3 Kujawsko-Pomorskie . . . . . . . 37,26%               [9] 34,5%.                    (32,4%).

 4 Zachodniopomorskie . . . . . . .  34,60%                   (29,9%)                [1] 43,1%

 5 Łódzkie . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32,66%              [6] 40,1%                      (32,3%)

 6 Opolskie . . . . . . . . . . . . . . . . . .32,30%                   (30,0%)                  [4] 37,2 %

 7 Warmińsko-Mazurskie . . . . . .  32,00%              [7] 40,0%.                      (30,1%)

 8 Śląskie  . . . . . . . . . . . . . . . . . .  31,70%                   (32,8%)                  [7] 33,9%.

 9 Dolnośląskie . . . . . . . . . . . . . .  29,90%                  (31,7%)                  [5] 36,7%

10 Pomorskie . . . . . . . . . . . . . . .  29,51%                   (24,6%)                  [2] 42,6%

11 Świętokrzyskie . . . . . . . . . . . .  28,54%                [2] 51,7%                    (20.0%)

12 Mazowieckie . . . . . . . . . . . . .   25,80%                [8] 35,1%                     (34,2%)

13 Małopolskie . . . . . . . . . . . . . .  22,27%                [5] 41,0%                      (25,3%)

14 Lubelskie . . . . . . . . . . . . . . . .  21,72%                [3] 50,5%                     (20,1%)

15 Podlaskie . . . . . . . . . . . . . . . .  21,53%                [4] 44,7%.                    (19,3%)

16 Podkarpackie . . . . . . . . . . . . . 17,19%)                [1] 52,7%                    (15,8%)

 

* https://www.gov.pl/web/edukacja/edukacja-zdrowotna—pierwszy-rok-wdrazania-przedmiotu-w-szkole 

** Wyniki wyborów 2023 wg. exit poll Ipsos: https://wiadomosci.onet.pl/kraj/wyniki-wyborow-2023-jak-glosowano-w-poszczegolnych-wojewodztwach/yk5r8xw

 

 

 

 



 

W minioną środę 5 listopada zamieściłem na OE fragmenty tekstu, zaczerpniętego z „Portalu dla Edukacji”, zatytułowanego „MEN odracza nowy obowiązek dla szkół. Zacznie się dopiero 1 września 2028 r.” Poprzedziłem go zdjęciem gmachu będącego siedzibą Ministerstwa Edukacji, na którym narysowałem czerwony znak zapytania. Teraz pora wyjaśnić co mną kierowało, aby w taki sposób tę informację zasygnalizować.

 

Uczyniłem tak, by już na wstępie zwrócić uwagę czytających na konsekwencje decyzji o przesunięciu daty obowiązku powoływania rad szkół i placówek na dzień 1 września 2028 r. Bo wygląda na to, że pani ministra Nowacka wierzy, że najbliższe wybory do Sejmu i Senatu nie wygra PiS i wspólnie z którąś z partii narodowców nie utworzy rządu i nie powoła na szefa MEN „swojego człowieka”. A ten – jak to ta partia i jej Prezydent RP mają wpisane w swój polityczny genotyp, na pewno unieważniłby  wszystkie ustawy i rozporządzenia obecnej władzy. I waśnie dlatego ten znak zapytania na zdjęciu, bo – mim zdaniem – nie ma żadnej pewności, że w tym gmachu 1 września 2018 roku będzie nadal sprawowała rządy ekipa, nominowana przez Koalicję Obywatelską.

 

Ale nie tylko ten niczym nie uzasadniony optymizm  dzisiejszego kierownictwa MEN mnie zmartwił. 5 października na internetowej stronie „Gazety Prawnej” zamieszczono tekst, zatytułowany „Rady szkół dopiero od 2028 roku? Ministerstwo wprowadza duże zmiany w projekcie”, w którym przeczytałem taki fragment, będący zapisem wypowiedzi dyrektora Departamentu Informacji MEN – Kacpra Lewery:

 

Dodatkowe dwa lata pozwolą nam na przeprowadzenie działań edukacyjno-promocyjnych oraz sprawdzenie, jak dobrowolnie powołane rady szkół i placówek działają w praktyce, co z kolei pozwoli na dokonanie ewaluacji tej decyzji w roku szkolnym 2027/2028

 

Skąd inąd wiadomo, że te działające dzisiaj Rady Szkoły funkcjonują w niewielkiej liczbie szkół, bo przytłaczająca większość dyrektorek i dyrektorów jest negatywnie do nich nastawiona. Prawdopodobnie dlatego, że obawiają się, iż rodzice i uczniowie będą mieli ustawowy wpływ na sposób zarządzania szkołą. I dlatego prognozuję, że przez owe dwa następne lata, kiedy powoływanie Rad Szkoły ma odbywać się na podstawie owych nowych zasad – nadal owe rady nie zaczną wyrastać jak przysłowiowe grzyby po deszczu. I nie pomoże w tym żadna akcja edukacyjno-promocyjna, a na podstawie zebranych w tym okresie opinii najbardziej prawdopodobne będzie osłabienie zakresu wpływu decyzji owych rad na styl pracy dyrekcji. A takie „bezzębne” rady przestaną mieć jakiejkolwiek znaczenie…

 

Warta uwagi jest także sytuacja wokół projektu powoływania Rzeczników Praw Ucznia.

 

Jak 4 listopada poinformowało Ministerstwo Edukacji – „Pozbawiliśmy Krajowego Rzecznika kompetencji do udziału w postępowaniach sądowych, administracyjnych i dyscyplinarnych dla nauczycieli. Uwzględniliśmy tym samym postulat związków zawodowych…”

 

Już wcześniej – 1 listopada można było przeczytać na „Portalu dla Edukacji” opinię środowiska nauczycielskiego:

 

Protestujemy zwłaszcza przeciwko wyposażeniu rzecznika w uprawnienia związane z postępowaniami dyscyplinarnymi nauczycieli – już teraz występują problemy z antynauczycielską postawą rzecznika praw dziecka,”

 

W tym samym tekście można było poznać wypowiedź dyrektora Kacpra Lewery, że „w zaktualizowanym projekcie zmienia się też sposób wyboru szkolnego rzecznika – nie będziemy powoływać do tej funkcji kolejnej osoby, tylko będzie nim opiekun samorządu uczniowskiego. W szkołach, w których się nie tworzy samorządu uczniowskiego, powoła go rada szkoły, a tam gdzie jej nie ma –  rada pedagogiczna.”

 

W jakim celu, w felietonie, zamieściłem aż tyle cytatów? Bo chcę, abyście znali „tło faktograficzne” mojej na ten temat refleksji:

 

Otóż wyznaję, że jest mi smutno, iż dożyliśmy takich czasów, w ćwierćwiecze XXI wieku, że władza centralna czuje się zobowiązana do narzucenia szkołom, całemu systemowi oświaty, obowiązku powoływania Rzecznika Praw Ucznia! Bo – moim zadaniem – jest to oznaka fatalnego stanu naszych szkół, jako środowisk wychowawczych. Bo to oznacza, że – w znakomitej większości – szkoły stały się „fabrykami wyników na egzaminy kończące edukację”, a nie placówkami wspierającymi wszechstronny rozwój ich uczniów, w atmosferze życzliwości i wsparcia! A te – mniej liczne –  wyjątki nie stają się przez ową większość wzorami do naśladowania.

 

Pora zastanowić się nad prawdziwymi przyczynami takiej sytuacji. I rozpocząć działania aby, oddolnie, ją zmieniać…  Nie nakazowo, kolejnymi ustawami, a poprzez podejmowanie skutecznych reform systemu przygotowywania do zawodu przyszłych nauczycieli, i usunięcie przyczyn złych zachowań wobec uczniów nauczycieli (i dyrekcji szkół) obecnie pracujących w szkołach.

 

Bo ci, którzy aktualnie w szkołach stwarzają sytuacje prowadzące do krzywdzenia uczniów, w moim głębokim przekonaniu, w znakomitej większości (bo czarne owce wszędzie się zdarzają) nie czynią tego z wrodzonej wrogości do dzieci i młodzieży. Nie mam wątpliwości, że – obok innych skutków – jest to konsekwencja poczucia upadku ich prestiżu społecznego, którego jednym z najważniejszych wskaźników jest niski – na tle innych grup zawodowych – wskaźnik ich wynagrodzeń!

 

I to by było na tyle….

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Piszę ten felieton przede wszystkim z przyzwyczajenia, aby nie zaburzyć wieloletniej tradycji zamieszczania ich w niedziele.  Jednak dzisiaj jest nietypowa niedziela – dzień nazywany przez katolików Dniem Zadusznym. W praktyce, dla większości moich rodaków, to po prostu drugi dzień masowego odwiedzania cmentarzy, gdzie są mogiły naszych bliskich. Nie jest to czas na czytanie felietonu o nienajważniejszych wszak problemach edukacji…

 

Przeto ten dzisiejszy felieton będzie na jeden tylko temat – o kolejnej już, czwartej, edycji programu „Edukacja z wojskiem”. Bo jest kilka takich jego elementów, a także przemilczeń, które wzbudziły moje zainteresowanie. I stały się powodem powstania kilku – hipotetycznych – odpowiedzi na takie pytania:

 

Dlaczego nie ma nigdzie dostępnego, szczegółowego programu tych zajęć?”

 

-Dlaczego nadano temu programowi taką nazwę?

 

-Czy  o zachowaniu w sytuacji zagrożenia i innych podanych ogólnikowo tematach tych spotkań nie mogą mówić cywilni specjaliści?  

 

 

A więc po kolei:

 

Dlaczego nie ma nigdzie dostępnego, szczegółowego programu tych zajęć?

 

Pytanie to powstało po tym, jak wpisując w wyszukiwarkę „Czy jest dostępny szczegółowy program edukacji z wojskiem”  znajdowałem jedyni ogólne informacje, autorstwa AI, i propagandowe teksty – głównie na  „wojskowych stronach”. Zobaczcie sami  –  TUTAJ

 

 

Owa sztuczna inteligencja podała  jedynie taką informację:

 

Zajęcia: 3-lekcyjne, łączą teorię z praktyką, a ich treści obejmują:

-Zasady alarmowania i ewakuacji

-Podstawy udzielania pierwszej pomocy

-Zachowanie w sytuacjach kryzysowych i zagrożeń

-Podstawy obrony cywilnej i ochrony ludności

-Możliwość spotkania z weteranem misji

 

I odsyłała na strony MEN i MON. Ale kiedy klikniecie w link do MEN, zobaczycie także ogólniki – zobacz TUTAJ

 

A to jedyna odpowiedź która przyszła mi do głowy:

 

Myślę, ze świadomie nie opracowano szczegółowego programu tych trzygodzinnych zajęć (wszak muszą one  być zróżnicowane, bo są prowadzone w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych), gdyż nie prowadzą tych zajęć nauczyciele, lecz wojskowi, którzy nie mają przygotowania pedagogicznego.

 

A teraz, już krócej,  moje propozycje odpowiedzi na pozostałe pytania:

 

Dlaczego nadano temu programowi taką nazwę?

 

W nazwie tej  edukacji umieszczono owo dookreślenie podmiotu prowadzącego „z wojskiem” prawdopodobnie, na żądanie Ministerstwa Obrony. Bo dotąd nigdy tak nie postępowano. Kiedy w szkołach wprowadzano zajęcia edukacji  prawnej – nie mialo one w nazwie „z prawnikami”,  czy edukację zdrowotną – że „z lekarzami”. To dalekowzroczna strategia MON, aby młode pokolenie oswoić z ewentualnością założenia munduru polskiego żołnierza.

 

 

Czy  o zachowaniu w sytuacji zagrożenia i innych podanych ogólnikowo tematach tych spotkań

nie mogą mówić cywilni specjaliści? 

 

Moim zdaniem na pierwsze trzy tematy: Zasady alarmowania i ewakuacji, Podstawy udzielania pierwszej pomocy i Zachowanie w sytuacjach kryzysowych i zagrożeń – bezsprzecznie tak. Jedynie ten czwarty temat „Podstawy obrony cywilnej i ochrony ludności”  wymaga uwzględnienia punktu widzenia obrony terytorialnej kraju,. Jednak nie mam wątpliwości, ze każdy cywil, który jest kompetentny w trzech pierwszych tematach mógłby i ten zrealizować po krótkim przeszkoleniu. Ale nie tylko przygotowanie do radzenia sobie w sytuacjach zagrożenia jest celem tych zajęć. Dlaczego tak uważam? Bo niby dlaczego do programu owych trzech godzin zajęć wpisano jeszcze „Możliwość spotkania z weteranem misji”?  Odpowiedź jest taka sama, jak w  poprzednim pytaniu: To dalekowzroczna strategia MON, aby młode pokolenie oswoić z ewentualnością założenia munduru polskiego żołnierza”.

 

 

I jeszcze jedna refleksja – na tle debaty wokół „Ustawy Kamilka”. Czy owi żołnierze przedstawiają dyrekcji szkół zaświadczenie o niekaralności w zakresie przestępstw przeciw małoletnim? Czy podczas tych zajęć asystuje im nauczyciel tej szkoły?  Jeśli tak – to czy jest to na zasadach godzin ponadwymiarowych? Chyba, że owe zajęcia są w czasie, gdy dana klasa ma w tygodniowym planie lekcji – np. biologię i obok owego żołnierza jest z uczniami nauczyciel/lka tego przedmiotu…

 

Bo przecież nie można wykluczyć, że podczas demonstrowanie jak prawidłowo wykonać sztuczne oddychanie metodą „usta-usta”, lub praktycznego pokazu jak uciskać klatkę piersiową z wielką rozkoszą będzie chciał to demonstrować – nie na fantomie, a na uczennicy (lub uczniu) – jakiś niezaspokojony w swoich potrzebach wojak?…

 

Może przeczyta ten felieton ktoś z nadzoru pedagogicznego, to niech – na Fecebook’u  – odpowie jak to z tą „Edukacją z wojskiem” naprawdę jest?

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

 

Zacznę dzisiejszy felieton od – w pewnym sensie – polityki. I nie tylko polityki edukacyjnej…

 

Na początek wyznam przed Wami do jakich refleksji pobudziło mnie oglądanie migawek z dwu superpolitycznych ewentow, które odbyły się pod koniec mijającego tygodnia. Jako pierwszy – bo w dniach 24–25 października, w Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach odbywał się Kongres Programowy Prawa i Sprawiedliwości. W kongresie tym oklaskiwało mówców grubo ponad 1000 uczestników. Odbyło się 20 sesji plenarnych i ponad 100 paneli. Przeanalizowałem program tego kongresu i z interesującej nas tematyki znalazłem tylko takie trzy debaty. Ale nie znalazły się one w programie pierwszego dnia, lecz dopiero w sobotę, 24 października, Informacje pochodzą z oficjalnego, ogólnodostępnego, programu Kongresu:

 

W ramach sesji głównej tego drugiego dnia odbyła się debata:

 

12:45–13:45

 

Polska wspólnota – kultura i dziedzictwo narodowe, edukacja, polityka historyczna, migracja, rodzina, małe ojczyzny 

Uczestnicy: Hanna Dobrowolska, Jacek Gołębiowski, Hanna Lichocka, Andrzej Przyłębski, Jarosław Sellin (moderator)

 

 

W ramach sesji specjalistycznych – dwa panele:

 

9:00–10:00

 

O suwerenną politykę edukacyjną w czasach transformacji oświatowej
Uczestnicy:  Antoni BuchałaHanna DobrowolskaJolanta Dobrzyńska,   Jerzy Kwaśniewski,  Jakub Moroz  – moderator.

 

[Jeśli nie znacie osób, które tam wypowiadały się na tytułowy temat – kliknijcie w nazwisko – dowiecie się kto zacz…]

 

 

15:15 –16:15

 

Edukacja muzyczna i teatralna w społeczeństwie i systemie oświaty
Uczestnicy: Marta Jezierska, Paweł Kukiz,  Władysław (?) [chyba pomyłka – Ryszard] TerleckiAndrzej WróbelAnna Krakowiak-Pacholska moderatorka,  Mirosława Terlecka – moderatorka,

 

[Jeśli nie znacie osób, które tam wypowiadały się na tytułowy temat – kliknijcie w nazwisko – dowiecie się kto zacz…]

 

 

Kongres Programowy PiS w Katowicach 2025 – PROGRAM – TUTAJ

 

 

 

Niestety – nie zdołałem znaleźć, mimo poszukiwań, żadnych relacji (nie mówiąc o nagraniach filmowych) z tych debat.

 

Ale i po lekturze zapowiedzi, a zwłaszcza poznawszy kto w tych panelach  głosił swoje poglądy – strach się bać!

 

x           x           x

 

Dlatego warto zastanowić się jakie w naszych szkołach mogą zaistnieć zmiany – w konsekwencji decyzji, podjętych na sobotniej konwencji Platformy Obywatelskiej, która stała się początkiem procesu tworzenia nowego ugrupowania – po połączeniu się w jedną partię pod znaną już nazwą „Koalicja Obywatelska” – po połączeniu się z dotychczasowymi partiami: Nowoczesną  i  Inicjatywą Polską.

 

Bo wszak założycielką i przewodniczącą tej ostatniej była nasza ministra – Barbara Nowacka. I to dawało jej w dotychczasowej koalicji pozycję „nie do ruszenia”. Więc może teraz, gdy już będzie tylko jedną z wielu (nawet będąc w zarządzie nowo utworzonej partii), to premier, mając tyle sygnałów o jej nienajlepszych decyzjach i ich skutkach, da się przekonać do zmian personalnych w tym resorcie, i powoła kogoś, kto potrafi wsłuchiwać się (nie tylko podczas pokazowych spotkań) w głosy praktyków i PRAWDZIWYCH ekspertów.

 

x           x           x

 

I jeszcze kilka zdań na kanwie materiału, zmieszczonego na OE 24 października, pod tytułem „Nauczyciele, nie organizując wycieczek, powodują straty w setkach firm turystycznych”. A konkretnie mam na myśli ten fragment:

 

„Wstrzymywanie wycieczek szkolnych dotyka przede wszystkim uczniów, którzy tracą możliwość zdobywania wiedzy przez doświadczenie. ESPT nie ma co do tego wątpliwości. – Obecna sytuacja pozbawia uczniów tych doświadczeń. Wstrzymywanie wyjazdów szkolnych to de facto ograniczenie prawa młodych ludzi do edukacji przez praktykę i doświadczenie, co w dłuższej perspektywie negatywnie wpływa na ich rozwój społeczny i emocjonaln.”

 

Mam w tej sprawie identyczny pogląd! A od siebie dodam, że podczas takiej wycieczki może wydarzyć się coś nie zaplanowanego, ale nie tylko interesującego, lecz takiego, co zapadnie w pamięć na cale życie – choćby tylko jednemu z jej uczestników.

 

Tak jak ja do dziś (i aż do starczej utraty pamięci) pamiętam epizod, który miał miejsce, kiedy jako uczeń Szkoły Rzemiosł Budowlanych przy TB1 w Łodzi uczestniczyłem w wycieczce naszej klasy, którą do łęczyckiego Tumu, Żelazowej Woli i do pałacu w Nieborowie zorganizowała nasza nauczycielka historii – pani Kabacińska – późniejsza wicedyrektorka tej szkoły.

 

Otóż to wtedy, podczas zwiedzania kolejnych sal owego pałacu, w jednej z nich otworzyły się nagle, opatrzone tabliczką „Wstęp wzbroniony” drzwi i wyszedł z nich…. Malchior Wańkowicz! Nie wszyscy moi koledzy z klasy go rozpoznali, nie wszyscy w ogóle o nim słyszeli. Ale ja i trzej moi koledzy z którymi tworzyliśmy nieformalny „Klub Kuli”, w ramach którego mieliśmy pozaformalny – wspierający nasz ogólnokulturalny rozwój –  kontakt z nauczycielką j. polskiego – panią Wiktorią Kupiszową, która wypożyczała nam ze swojej domowej biblioteczki najnowsze książki – znaliśmy jego, opublikowane w 1958 roku książkiNa tropach Smętka”  i „Monte Cassino. I tylko ja odważyłem się nawiązać z Nim rozmowę, podczas której udało mi się „pociągnąć go za język” i namówić do opowieści „jak to było pod Monte Cassino”.

 

A działo się to w 1960 roku!!!

 

Ale dla mnie tych kilkanaście minut miało poważne konsekwencje. Nie tylko zapadło w pamięć, ale także umocniło podwaliny mojej wizji przyszłej drogi w kierunku studiów na filologii polskiej i ewentualnej roli pisarza. I ułatwiło mą decyzję porzucenia nauki w półrocze I klasy 3-letniego Technikum Budowlanego i przeniesienia się do X klasy w XVIII Liceum Ogólnokształcącego w Łodzi, gdzie w 1963 roku zdałem maturę.

 

A to wszystko- między innymi – właśnie dzięki wycieczce szkolnej….

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Nie mogę felietonu, zamieszczanego w niedzielę po Dniu Edukacji Narodowej, nie rozpocząć od wspomnień z tego dnia, i w ogóle od tematu edukacji narodowej. A po raz pierwszy od przejścia na emeryturę, kończąc w dniu 31 sierpnia 2005 roku dwunastoletni okres pełnienia obowiązków dyrektora w zespole szkół zawodowych, który kiedy w roku 1993, gdy je obejmowałem nosił nazwę Zespół Szkół Budowlanych Nr 2, a dziś – Zespół Szkół Budowlano-Technicznych, czyli od 20-u lat, zostałem tego dnia zaproszony na szkolne obchody owego nauczycielskiego (i nie tylko – także pracowników oświaty nie będących nauczycielami) święta. Nie będę tu opisywał jak owe obchody przebiegły, ale nie mogę powstrzymać się przed jedną informacją. Nie prowadziła tej szkolnej uroczystości dyrektorka tego zespołu szkół, która tę funkcję pełni – nieprzerwanie – od marca 2006 roku, ale jej zastępczyni! Gdy zaniepokojony ewentualnymi przyczynami tej nieobecności zapytałem o nie – otrzymałem taką informację: „Pani dyrektor jest w sanatorium.” Nie w szpitalu, a w sanatorium…

 

Przyznam, że nigdy nie przyjąłbym od NFZ-u terminu sanatorium w okresie, który uniemożliwiłby mi obecność na żadnej szkolnej uroczystośći – tym bardziej w dniu, potocznie nazywanym „Dniem Nauczyciela”!

 

x          x          x

 

A teraz o głębszej refleksji, która także ma swe źródło w tym dniu, a konkretnie w jego oficjalnej nazwie. Jak wiadomo został on ustanowiony jeszcze w PRLu – krótko po ogłoszeniu Stanu Wojennego (13 grudnia 1980 r.), z dniem wejścia w życie ustawy Karta Nauczyciela, t.j. 1 lutego 1982 roku. Jego data miała (o dziwo!) upamiętniać  rocznicę powstania Komisji Edukacji Narodowej, utworzonej z inicjatywy króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1773 roku. Było to – dziwne podobieństwo – kilkanaście miesięcy po tym, jak  5 sierpnia 1772 r. zawarte zostały w Petersburgu trzy identyczne traktaty, zgodnie z którymi Rosja, Prusy i Austria dokonały I rozbioru Polski.

 

Opatrzenie w drugiej połowie XVIII wieku owego ciała mającego zarządzać oświatą w ówczesnym Państwie Polskim, w takiej sytuacji politycznej, było ze wszech miar uzasadnione. Wpisanie przez władze państwa zarządzanego przez wojskowego dyktatora z PZPR, który dokonał swoistego zamachu stany do nazwy dnia święta nauczycieli przymiotnika „narodowe” – moim zdaniem – było swoistą zasłoną dymną, próbą przekonania społeczeństwa, ze jest on polskim patriotą…

 

Ale czy obecnie, w 25-ym roku XXI wieku, po 35 latach III RP,  kiedy Polska od 20-u lat jest członkiem Unii Europejskiej, gdy nie tylko że nie ma miedzy państwami członkowskimi granic dla ich obywateli i mogą oni, bez paszportów,  swobodnego przemieszczania się,  gdy polscy uczniowie, w ramach programu „Erasmus” poznają uczniów i ich edukację w innych krajach członkowskich, utrzymywanie tego przymiotnika jest zasadne?

 

Zwłaszcza, że w ostatnich latach  słowo „narodowy> zaczęło mieć bardzo negatywną konotację – „nacjonalistyczny”.  Bo wiemy wszak, że nie tylko działa od 2014 roku partia „Ruch Narodowy”, ale znani są jeszcze bardziej od niej radykalni – i powszechnie w swej działalności potępiani – tacy „aktywiści” jak Grzegorz Braun czy Rafał Bąkiewicz.

 

Dlatego uważam, że o ile w przypadku nazw dwu innych ministerstw: Ministerstwa Obrony Narodowej i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego ów przymiotnik jest uzasadniony, to najwyższy czas aby zlikwidować z nazwy naszego ministerstwa ten, tak źle kojarzący się, przymiotnik.

 

A wczoraj uświadomiłem sobie, ze mam jeszcze jeden argument za tezą, że polska edukacja nie musi tak nachalnie reklamować się, że jest narodową. Stało się to w czasie, kiedy obserwowałem (bo nie uczestniczyłem) w wydarzeniu o nazwie „ASTROPIKNIK”, które odbyło się w Łódzkim Centrum Nauki i Techniki. Zaczęło się to od wielkiej fety wręczenia naszemu – drugiemu w historii, po Mirosławie Hermaszewskim, „zdobywcy kosmosu”  – Sławoszowi Uznańskiemu-Wiśniewskiemu, dokumentu nadania mu tytułu „Honorowy Obywatela Miasta Łodzi” i wręczenia symbolicznego „klucza do bram miasta.

 

Udało mi się tam nie tylko po raz pierwszy (i zapewne – ostatni) spotkać się z nim  „twarzą w twarz”, ale i wymienić kilka zdań. To dzięki temu mogę poinformować, że nie realizował on edukacji w całej jej pierwszej części w żadnej szkole publicznej, podległej bezpośrednio „narodowemu ministerstwu edukacji”, a – lata edukacji początkowej, od 1991 roku – w  Szkole Podstawowej Łódzkiego Stowarzyszenia Społeczno-Oświatowego przy ul.Cz. Babickiego na łódzkiej Retkini, a później w Szkole Europejskiej przy u. Tuszyńskiej w Łodzi. Działała ona wtedy pod nazwą „Gimnazjum Językowe”, oferując innowacyjny, sześcioletni cykl nauczania obejmujący uczniów dwóch ostatnich klas szkoły podstawowej (klasę VII i VIII) oraz cztery klasy liceum. Jej absolwent posiadał m.in. międzynarodowe certyfikaty z trzech języków obcych. Sławosz pod tym adresem zaliczył kolejne lata podstawówki – do klasy VI i dalej  – w owym „gimnazjum” – następne lata, jednak końcowe klasy liceum w VIII LO  przy ul. Pomorskiej w Łodzi, gdzie (z nieznanych mi powodów) ojciec przeniósł go  i gdzie w 1999 roku zdał maturę.

 

Jak widać – taka ścieżka edukacyjna nie sprawiła, że nie jest on patriotą – nie tylko swojego kraju, ale i rodzinnego miasta! Wszak w ostatnich dekadach nikt tak nie rozsławił naszego kraju, nikt nie powtarzał wszędzie i wszystkim, że wyszedł z Polski, z Lodzi, jak on właśnie…

 

A przecież przez większą część swej edukacji szkolnej nie uczył się w państwowo-samorządowym – NARODOWYM – systemie oświaty.

 

Wniosek – należy niezwłocznie wykreślić z nazwy Ministerstwa Edukacji ów niejednoznaczny dziś przymiotnik „Narodowej! 

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 



 

W minionym tygodniu na OE przez pierwsze trzy dni dominowały wieści z XIX Kongresu Zarządzania Oświatą, który w Zakopanem zgromadził ponad 1200 uczestniczek i uczestników. Teraz dodam tylko, że – tradycyjnie – przygotowywane jest przez jego organizatorów „Stanowisko OSKKO” – wypracowane na Kongresie, które – gdy tylko zostanie opublikowane – zamieszczę na OE.

 

Nie widzę powodu, aby komentować  uroczyste ogłoszenie kto został „Nauczycielką Roku 2025” oraz „Nauczycielką Jutr@ 2025”.a także konferencji, będącej naszym wojewódzkim podsumowaniem ogólnopolskiego Tygodnia o Przeciwdziałaniu Przemocy, która nie odbyła się w żadnej placówce doskonalenia nauczycieli, ani poradni psychologiczno-pedagicznej lub szkole, lecz w Bibliotece Publicznej w Piotrkowie Trybunalskim.

 

Pozwólcie, ze choć kilka zdań poświęcę na moje refleksje, których źródło leży w informacji o stanowisku „Stowarzyszenia Umarłych Statutów”, które ustami swego wiceprezesa – Arkadiusza Jaworskiego, ustosunkowało się do pomysłów MEN, które to w nowelizacji ustawy Prawo oświatowe planuje przesunąć obowiązek tworzenia rad szkół i placówek z 1 września 2026 r. na 1 września 2028 r., a także zlikwidować wszystkie sądowe i dyscyplinarne kompetencje rzeczników praw ucznia, zarówno na szczeblu krajowym jak i jego wojewódzkich odpowiedników.

 

Generalnie: Wiceprezes sceptycznie podchodzi do postulatu rezygnacji ze stworzenia centralnych przepisów dotyczących praw i obowiązków ucznia. Zauważa, nie jest tak jak przedstawiają to dyrektorzy szkół, że wewnętrzne regulaminy szkolne są kształtowane przez szkolną społeczność – w praktyce regulacje są opracowywane przez dyrekcję szkół.

 

Warto w tym miejscu przypomnieć, że Arkadiusz Jaworski sceptycznie podchodzi także do postulatu rezygnacji ze stworzenia centralnych przepisów dotyczących praw i obowiązków ucznia. Jak zauważa, nie jest tak jak przedstawiają to dyrektorzy szkół, że wewnętrzne regulaminy szkolne są kształtowane przez szkolną społeczność – w praktyce regulacje są opracowywane przez dyrekcję szkół.

 

Przypominam, ze przeciw powoływaniu Rzeczników Praw Ucznia w szkole opowiedziało się Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty, a także nauczycielskie związki zawodowe: Krajowa Sekcja Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” oraz Wolny Związek Zawodowy. Związek Nauczycielstwa Polskiego ni zajął w tej sprawie oficjalnego stanowiska, ale podczas spotkań jego przedstawicieli z kierownictwem MEN także nacisał na ograniczenie uprawnień rzeczników praw ucznia w obszarze skarg na dyrekcje szkół i nauczycieli.

 

https://edukacja.dziennik.pl/aktualnosci/artykuly/9887481,nie-chca-superprokuratorow-w-szkolach-men-odpowiada-na-protesty-nauczycieli.html

Jesteśmy więc świadkami ciekawego spektaklu, kiedy to władza centralna występuje jako rzeczniczka większego wpływu uczniów (i ich rodziców – w ramach Rad Szkół) na funkcjonowanie szkół, a oponentami ich ograniczenia są związki zawodowe i stowarzyszenie, reprezentujące punkt widzenia nauczycieli i kierownictwa szkół.

 

I kto ma w tej sprawie rację? Ministerialne elity, czy vox populi?

 

x          x          x

 

I o jeszcze jednym problemie – tym razem moim osobistym, muszę tu napisać. Bo od piątku, kiedy to po raz pierwszy w całej historii mojej aktywności w mediach społecznościowych zostałem oskarżony o hejt, nie mogę przestać o tym myśleć !

 

A było tak:

 

Otworzyłem, jak zwykle, stronę na fejsbuku i wśród najnowszych postów zobaczyłem zdjęcie pewnej fb-znajomej, na którym stoi ona obok wysokiego mężczyzny, a obok przeczytałem – cytuję z pamięci, gdyż ten materiał został jeszcze tego samego dnia skasowany:

 

Mój Syneczek Tomeczek (a może było to ”mój Synuś Tomuś”) zawiezie mnie  dzisiaj na konferencję w….”

 

Zalajkowalem (chyba nawet serduszkiem) i chcąc  w ten sposób podkreślić rażącą rozbieżność użytych słów (syneczek Tomeczek) w stosunku do obrazu , gdzie mama stoi obok wyższego od siebie, dorosłego syna, napisałem taki krótki komentarz – cytuję także z pamięci, bo i on został skasowany:

 

Syneczek Tomeczek – w rozmiarze XXL

 

I nagle, po krótkim czasie pojawiła się taka reakcja owej fb-znajomej:

 

 

Oniemiałem, a po chwili tak odpisałem:

 

 

Dosłownie  po kilku chwilach zobaczyłem kolejny tekst:

 

 

Nie dziwicie się, że cala ta sytuacja tak mnie wzburzyła. Owo nieuzasadnione moim niewinnym żartem oskarżenie o hejt, świadomie i konsekwentnie podtrzymane przez kogoś z tytułami naukowymi, osobę popularną w naszej oświatowej bańce, naprawdę mną wstrząsnęło. I w pierwszym odruchu odpisałem:

 

Ten trzyliterowy dopisek, to – oczywiście – reakcja skrzywdzonej mamusi….

 

Minęły już trzy doby, a ja nadal próbuję wyciszyć emocje, zracjonalizować całą tą paradoksalną sytuację.

 

Właśnie przypomniałem sobie o konferencji w Jaworznie: „Wiem, rozumiem, nie wykluczam”. Muszę zapoznać się z filmową relacją z tego wydarzenia – może się czegoś dowiem jak z takich sytuacji wychodzić, może zrozumiem moją oskarżycielkę… Ale nie wykluczam, że i to nie pomoże….

 

 

 

*Hejt – to obraźliwe, agresywne lub nienawistne zachowania skierowane przeciwko innym osobom, które mogą przybierać formę słów, komentarzy, memów, grafik lub nagrań. [Więcej – TUTAJ]

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz